Wywiad z Mariuszem Dudą (Riverside, Lunatic Soul)


riverside_band_songs

Zarówno Riverside, jak i Lunatic Soul, dopisały w ubiegłym roku kolejne wydawnictwa do swojej dyskografii. I choć w przypadku Riverside była to „zaledwie” EP-ka, a Lunatic Soul płyta uzupełniająca dyptyk, obie pozycje zostały docenione przez fanów. Riverside za kilka dni wchodzi do studia, ale zanim to się stanie, o patencie na oddanych i wiernych słuchaczy, inspiracjach, Woody Allenie i postępach w pracy nad nową płytą opowiedział nam Mariusz Duda.

Editor: W ubiegłym roku zamknąłeś pewien rozdział zarówno z Riverside, jak i Lunatic Soul. W jednym i drugim przypadku można mówić o sukcesie artystycznym, ale ja chciałem cię zapytać o coś innego. Udało ci się, a w Riverside z pomocą przyjaciół z zespołu, osiągnąć niezwykłe uwielbienie słuchaczy, pewien niespotykany rodzaj oddania. Mega frekwencja na koncertach, a w organizowanej przez nas nagrodzie – Rockella Music Awards ROMA’2011 – zarówno „Memories In My Head”, jak i „Impressions” znalazło się w pierwszej dziesiątce progresywnych płyt roku, mimo naprawdę dużej konkurencji. Macie na to jakiś patent? Jak myślisz, z czego to wynika?

Mariusz Duda: Na wstępie bardzo mi miło, że płyty, mimo że nie tzw. długogrające, załapały się w ubiegłym roku na jakiekolwiek rankingi. Nie wiem do końca, na czym polega patent. Na popularność danego zespołu składa się przecież bardzo wiele czynników. My zawsze stawialiśmy na melodykę, może to ona do siebie najbardziej przekonuje? Nie wiem, naprawdę. /śmiech/

E: Na chwilę chciałbym jeszcze żebyśmy wrócili do początków Lunatic Soul. Możesz przypomnieć, jak doszło do powstania tego projektu? Czy był to dla ciebie taki wentyl bezpieczeństwa, odpoczynek od Riverside, czy jeszcze coś innego?

M.D.: W Riverside głównie ja komponuję, chłopaki czasami uzupełniają i wspólnie zamykamy kompozycję, ale z reguły ja mam najwięcej do powiedzenia, jeśli chodzi o muzykę. Nie stworzyłem więc Lunatic Soul po to, żeby nareszcie sobie odbić, odetchnąć i w spokoju robić tylko swoje dźwięki. Zrobiłem to raczej, dlatego że – po pierwsze, jeden muzyczny świat to było dla mnie za mało, zwłaszcza, kiedy płyty Riverside powstawały, co dwa lata. Po drugie – chciałem, i oczywiście nadal chcę, rozwijać się jako muzyk i kompozytor. Musiałem więc poszukać jakiejś dodatkowej przestrzeni. Po trzecie, Riverside jest zespołem grającym muzykę rockową, a mnie często ciągnęło w stronę ambientu, wyciszenia, ascetyzmu i muzyki orientalnej, chociaż pewnie na nowych płytach Lunatic Soul wszystko się pozmienia. /śmiech/

E: Ze muzyką swojego projektu znalazłeś się daleko, daleko poza nurtem tradycyjnie pojmowanym, jako rock progresywny. Lunatic Soul nastrojem przypomina twórczość Dead Can Dance, aranżacyjnie blisko mu czasami do Clannadu, a słuchając wyraźnie pulsującego rytmu w kilku kompozycjach, można się doszukać podobnych inspiracji, jakim ulegał Peter Gabriel. Czy to są artyści, którzy mieli kiedyś na ciebie wpływ, inspirowali cię?

M.D.: Tak. Dokładnie Ci artyści chyba najbardziej zainspirowali mnie do stworzenia Lunatic Soul. Może dorzuciłbym jeszcze parę folkowych zespołów szwedzkich jak Hedningrana czy Garmarna. Wiesz, ja w muzyce wyznaję starą zasadę, którą usłyszałem u Woody Allena -”Jeśli piszesz – dąż do oryginalności, ale jeśli będziesz musiał kraść, to od najlepszych”. /śmiech/

E: Lunatic Soul I i II to z założenia dyptyk. Nie chciałeś tego zmieniać, a jednak pojawiło się „Impressions”, które nie jest III, ale też nie odchodzi muzycznie od I i II. Jak do tego doszło?

M.D.: Miałem jeszcze kilka niewykorzystanych pomysłów, które narodziły sie podczas pracy nad czarnym i białym albumem. Chciałem je dodać w formie dodatkowych płyt przy wznowieniach dyptyku. Ale szef Kscope zadzwonił do mnie i wdał się ze mną w długą rozmowę o tym jak bardzo lubi moją muzykę i jak fajnie byłoby, żeby to nie były dodatki tylko oddzielne wydawnictwo. Na początku wydało mi się to nietrafionym pomysłem, ale potem pomyślałem, że takiej czysto instrumentalnej płyty w swojej dyskografii jeszcze nie miałem. Poza tym jest to na tyle oryginalny i ciekawy materiał, że można go w sumie wydać w formie oddzielnego wydawnictwa. I przystałem na tę opcję. Pomyślałem, trudno, najwyżej niektórzy oskarżą mnie o uzależnienie od wszelkiego rodzaju trylogii.

E: Jakbyś się odniósł do takiego stwierdzenia, że po czarnym i białym albumie powstał szary jako uzupełnienie poprzednich dwóch?

M.D.: W sumie tak się stało. Pokiwałbym więc twierdząco głową.

E: Lunatic Soul oscylował wokół smutnych tematów i wątków. Opisywał tę ciemniejszą, aczkolwiek nieuniknioną stronę życia. Po tryptyku Riverside przyszedł czas na całkowitą zmianę i ADHD – może najbardziej rockowy album. „Impressions” też zamyka definitywnie jakiś okres w Lunatic Soul i zapowiadałeś, że kolejny album będzie zupełnie inny? Wiesz już jaki?

M.D.: Myślę, że bardziej alternatywny, z większą ilością dziwnych instrumentów, niekoniecznie orientalnych. Chciałbym stworzyć teraz muzykę o trochę innym charakterze. „Impressions” wyczerpało już raczej te moje minimalistyczne orientalizmy i teraz chciałbym spróbować innej formy. Staram się wciąż uczyć, otwierać bardziej na dźwięki mniej poukładane na większą ekspresję, żeby to wszystko nie było takie czyste i sterylne. Myślę, że nowe Lunatic Soul będzie już bardziej adekwatne do nazwy projektu. A przynajmniej w tę stronę będę dążył.

E: „Impressions” kojarzy się z muzyką filmową, wręcz nasuwają się od razu pewne obrazy, może nie zawsze zbieżne z tymi, które widział twórca muzyki, ale plastyczne i wyraźne. Czy myślałeś kiedyś o tworzeniu muzyki filmowej?

M.D.: Stworzyłem kiedyś nawet muzykę filmową! To była muzyka do wymyślonego przyrodniczego filmu o dinozaurach. Nagrana w mono, na magnetofonie Grundig, na chromowej kasecie, jakieś 90 minut muzyki bliżej niesprecyzowanej, trącącej jednak delikatną amatorką. Do dzisiaj jest zamknięta w pudełku, wraz z towarzyszącymi jej innymi podkładami muzycznymi. /śmiech/ Film jest moja druga pasją. Jeśli kiedykolwiek będzie możliwość napisania muzyki filmowej z przyjemnością z tego skorzystam.

E: W przypadku twojej muzyki ma się wrażenie, że dużo jest w tym konceptu, przemyślanego planu, założenia. Czy tak rzeczywiście jest, że planujesz z dużą dokładnością swoje poczynania jako artysta? To, o czym będziesz opowiadał na kolejnych płytach, które z nich będą tworzyły całość, etc. Czy bardziej nastawiasz się na to, co w danym momencie czujesz i co „ci w duszy gra”?

M.D.: Lubię koncept. Zawsze sobie wszystko rozpisuję i rozrysowuję. Ale tylko główne zarysy, które potem intuicyjnie wypełniam. Kiedy pojawia się pomysł na płytę dotyczy on najpierw tematu, potem poszczególnych utworów. Ale nie wiem jeszcze jak będzie wyglądała muzyka, jak długie będą utwory, jaki charakter będą miały teksty, to się zawsze zmienia i dzieje na bieżąco w zależności od postępu pracy nad płytą. Więcej jest tu w sumie intuicji niż kurczowego trzymania się storyboardu.

E: Jesteś wokalistą, basistą, kompozytorem, autorem tekstów – człowiekiem renesansu. Która z tych ról odpowiada ci najbardziej?

M.D.: Oj, bez przesady z tym człowiekiem renesansu, zwłaszcza, że brzmi to dosyć archaicznie /śmiech/. No wiesz, ja to ja, zajmuję się, czym się zajmuję. Nigdy nie oddzielam tych rzeczy, bo jedno wiąże się z drugim. Dla mnie najważniejsze jest żeby stworzyć coś z niczego i być z tego, chociaż trochę zadowolonym.

E: A skąd pomysł na wydanie płyty poza polską i międzynarodową premierę. Wywołało to spore poruszenie fanów i poszukiwanie płyty…

M.D.: „Impressions” to był generalnie pomysł brytyjskiej wytwórni. Wytwórni, która lubi wydawać wszelkiej maści bonusy, dodatki, nowe wersje płyt wzbogacone o to czy tamto. Pomyślałem więc, że jeśli ukaże się tylko tam, będzie to wyraźny znak dla słuchaczy, że nie traktuję tej płyty jako „Lunatic Soul III”.  Że bardziej rozmawiamy tu o swego rodzaju suplemencie, uzupełnieniu dyptyku. I trochę tak się stało. Niektórzy zapewne nawet nie wiedzą, że taka płyta w ogóle wyszła /śmiech/. Ale więcej tego nie zrobię. To był eksperyment, na którym się sparzyłem. Płyta jest dostępna u nas w niewielu miejscach, jest za droga, a to trochę nie fair w stosunku do polskich fanów. No cóż, człowiek uczy sie na błędach.

E: A jak wygląda kwestia kontraktu? Macie teraz wolną rękę. Myśleliście może o znalezieniu wydawcy zagranicą?

M.D.: Mówisz o Riverside? Przecież my mamy wydawcę za granicą. I najprawdopodobniej ten kontrakt dalej przedłużymy, bo dostaliśmy propozycję zmiany warunków na korzystniejsze. A w Polsce najprawdopodobniej również zostaniemy gdzie byliśmy. Na razie jakoś nie widzę na naszym rynku muzycznym innych alternatyw i lepszych firm, które opiekowałyby się zespołem w należyty sposób.

E: Na koniec pytanie, które zadaje sobie wielu twoich słuchaczy – czy Riverside spotkało się już w studiu? Efekt w postaci płyty będziemy mogli zobaczyć jeszcze w tym roku?

M.D.: Wchodzimy do studia w marcu tego roku i zostaniemy w nim najprawdopodobniej do jesieni. Oczywiście z przerwami. Nie wiem czy uda nam się ją wydać w tym, czy też dopiero w następnym roku. W każdym razie teraz jesteśmy w trakcie komponowania materiału i jak na razie zapowiada się całkiem interesująco.


Dodaj komentarz